Roślinny rzeźnik kontra tradycja

Rafał Czech i Igor Sadurski stworzyli firmę, która w ciągu sześciu lat wyprodukowała i sprzedała setki ton roślinnych wędlin. Ich kabanosy, salami i boczki są dostępne w 400 sklepach w całej Polsce.
Pierwszego w Polsce roślinnego rzeźnika otwieraliście mając ledwie 3 tysiące złotych oszczędności i pomysł na zbiórkę crowdfundingową. Po sześciu latach Wasze produkty są dostępne w ponad 400 sklepach w całym kraju. Czy Bezmięsny jest dla Was uosobieniem American dream?
Rafał Czech: Tak, rzeczywiście zaczynaliśmy z budżetem 3 tysięcy złotych. Sześć lat później działamy w skali, o jakiej pewnie nawet nie marzyliśmy. Miło słyszeć, że nasz biznes jest postrzegany jako ucieleśnienie American Dream. Choć Polska nie jest Doliną Krzemową – nawet jeśli w branży spożywczej ma ku temu potencjał, a nasz biznes nie ma rozmiaru, jaki osiągają spółki amerykańskie. Dlatego może sami bardziej postrzegamy go w kategoriach European Dream. A Polish to na pewno. American będzie wtedy, kiedy zaczniemy sprzedawać nasze produkty w Stanach Zjednoczonych, bo takie plany też mamy.
Troska o zdrowie, zwierzęta, środowisko, a może dostrzeżenie dużego potencjału na rynku. Z jakich właściwie pobudek powstał Bezmięsny?
Igor Sadurski: Przyświecały nam różne pobudki, ale dwie w szczególności. Po pierwsze, sami chcieliśmy zrezygnować z jedzenia mięsa, przede wszystkim z powodów zdrowotnych. Mój tata jest wegetarianinem od 35 lat, później także ja i mama zaczęliśmy od mięsa odchodzić. Więc w domu rodzinnym generalnie się go nie jadało, a jeśli już, to naprawdę w niewielkiej ilości. Z czasem, gdy chcieliśmy z mięsa zrezygnować całkowicie, zauważyliśmy, że w innych krajach są dostępne w sklepach liczne zamienniki. Natomiast w Polsce ten rynek był niewielki. Po drugie, kiedy zaczynaliśmy przygodę z biznesem, przemawiały do nas kwestie środowiskowe, o których wówczas nie mówiono jeszcze wiele, skupiając się przede wszystkim na aspekcie zwierzęcym. Przemysłowa hodowla jest oczywiście czymś strasznym dla samych zwierząt, ale jeśli ten argument nie trafia do wszystkich ludzi, warto też mówić o jej oddziaływaniu na środowisko – znajduje się ona w TOP 3 jeśli chodzi o źródła zanieczyszczenia. Dzisiaj, patrząc za okno i gotując się w upale, trudno tego nie zauważyć. Myślę, że ta refleksja dociera do coraz większej rzeszy osób. A nasz Bezmięsny jest na to odpowiedzią.
Roślinny rzeźnik w mięsnym kraju. Hejtowano Was?
Rafał: Hejt to obszerne słowo. Przytrafiały się nam niezbyt przychylne komentarze, typu: jak można robić mięso bez mięsa? Usłyszeliśmy nawet, że nie jesteśmy Polakami i napadamy na polską branżę mięsną, chcąc wpędzić rolników do grobu.
Igor: Chodziło zapewne o to, że uderzamy w polską tradycję. Myślę, że dla pewnej grupy ideą polskości jest jedzenie polskiego mięsa. A Bezmięsny to taki trochę zamach na polskość.
Rafał: Na początku dość trudno było sobie z tym radzić, zwłaszcza że nie mieliśmy doświadczenia w prowadzeniu firmy, a wiele komentarzy dotykało nas personalnie. Jednak przez sześć lat ubraliśmy się w skorupy i zaczęliśmy filtrować te informacje, brać sobie do serca tylko te, które wnoszą jakąś wartość. Które są krytyczne, ale mają sens i pozwalają wyciągać konstruktywne wnioski. Czy dzisiaj wciąż się mierzymy z niechętnymi opiniami? W zdecydowanie mniejszym stopniu. Rynek przez sześć lat bardzo się zmienił. Pojawiło się mnóstwo alternatyw dla mięsa. Sama branża mięsna też intensywnie się przygląda temu segmentowi i wprowadza swoje produkty. Kiedyś patrzono na nasze produkty jak na fanaberię, dziś są kategorią biznesową, spożywczą.
Kim są Wasi klienci? To przede wszystkim wegetarianie i weganie?
Igor: Dzisiaj już nie tylko. Nasze produkty trafiają też do osób na tzw. diecie świadomej –fleksitarian, rezygnujących z jedzenia mięsa na przykład raz lub dwa razy w tygodniu. Ale, rzecz jasna, core klientami są wegetarianie i weganie, dla których te wyroby są produktami codziennego użytku.
Które produkty sprzedajecie najczęściej?
Rafał: Ilościowo na pewno jest to szynka czosnkowa i boczek. Ale cały czas wprowadzamy nowości. W tym roku wypuściliśmy ofertę grillową, składającą się z różnych kiełbasek, hamburgerów, shoarmy, a po wakacjach będą kolejne produkty. Pod koniec 2021 roku uruchomiliśmy własny dział R&D (badawczo-rozwojowy – przyp. red.), który pozwolił nam wypracować zupełnie nowe technologie tworzenia produktów, smaków, tekstury. Kolejne lata będą więc przełomowe. Jesteśmy też w trakcie odświeżania receptur, z których powstają nasze klasyki. Chcemy, żeby były jeszcze lepsze i weszły na wyższy poziom. Zmagamy się z takimi czynnikami, jak inflacja, problem z dostępnością surowców, ale nie poddajemy się. Walczymy.
A co z tego, co sami robicie, smakuje Wam najbardziej?
Rafał: Ja już naszych produktów nie mogę jeść (śmiech). Siedzę w laboratorium i testuję je wszystkie. Zanim powstanie ostateczny wyrób, wcześniej próbuję kilkudziesięciu wersji testowych… Moim faworytem jest dziś shoarma i nasze salami. Ale w tym roku wprowadzimy nowe produkty i tam mam już swoich ulubieńców, choć jeszcze nie mogę o tym mówić.
Igor: A ja najbardziej lubię kabanosy. To jest moje odkrycie lata. Ale przyznam, że mam fazy. Wcześniej prawie codziennie jadłem nasze salami. A teraz prawie każdego dnia jem kabanosy, zwłaszcza te klasyczne i chili. Moje dzieci też je bardzo lubią.
Wygląda na to, że z amerykańskiego czy raczej europejskiego snu nie zamierzacie się obudzić. Teraz podbijacie Europę swoją nową marką Plenty Reasons. W których krajach można kupić Wasze wyroby?
Rafał: W Wielkiej Brytanii, Grecji, Czechach, Słowenii, Estonii, na Litwie, Łotwie i Węgrzech.
W niektórych krajach naszych produktów jest więcej, w innych mniej. Obecnie zbieramy doświadczenia i budujemy strategię, jak ten eksport powinien wyglądać. Mierzymy się z rożnymi wyzwaniami. Sprzedaż za granicą wygląda zupełnie inaczej. Budowanie marki jest znacznie trudniejsze. Ale w zeszłym roku złapaliśmy wiatr w żagle i nie zamierzamy się zatrzymywać.
Klienci na Zachodzie mają inne gusta niż Polacy?
Igor: To zależy, w których krajach. Bardzo ciekawy jest przykład kaszanki. Okazuje się, że w większości krajów europejskich jest ona uważana za produkt narodowy. Sprzedajemy ją we wszystkich wymienionych państwach i wszędzie jest lubiana. Wszędzie odnajdują się też: boczek, szynka czosnkowa, salami i kabanosy. Ale są też takie produkty, które sprzedają się głównie w określonych krajach. Przykładowo, Niemcy lubią wędliny w stylu mortadeli. Takie, które przez nas, Polaków, są uważane za wyroby z niższej półki. Obecnie robimy dwa produkty, które trafią do jednej z niemieckich sieci sklepów i są one trochę inne niż te w Polsce.
Zapowiadacie, że na Europie nie poprzestaniecie. Jakie macie dalsze plany biznesowe?
Igor: Naszą wizją jest ugruntowanie pozycji w Polsce. Jest ona wprawdzie dość silna, bo byliśmy jednymi z pierwszych, jednak rynek się zmienia, a my musimy za nim podążać. W planach eksportowych mamy oczywiście Europę, a w wizji dalekosiężnej i długofalowej znajduje się eksport do krajów, z naszej perspektywy, egzotycznych. Taką egzotyką są dla nas Stany Zjednoczone. Produkty musiałyby płynąć za ocean kontenerem, musiałyby być mrożone. Dzisiaj jest to dla nas niewyobrażalne, ale kiedy zaczynaliśmy, niewyobrażalne było to, że możemy zobaczyć nasze produkty na półce dużej sieci handlowej. Pamiętam, jak poszliśmy pierwszy raz do Auchan na warszawskim Ursynowie. To była pierwsza sieć, która wprowadziła te wyroby. Pamiętam dokładnie każdy krok. I pamiętam, że oniemieliśmy kompletnie z Rafałem widząc tam nasze produkty. Dzisiaj wydaje się nieprawdopodobne, że moglibyśmy je sprzedawać w USA. Być może jednak za rok, dwa lata, gdy będziemy już w Ameryce czy Azji, to też stanie się dla nas normalne.
Ludzie przechodzący na dietę roślinną często słyszą, że to i tak świata nie zbawi. A Wy wierzycie, że świat może się zmienić? Stać się bezmięsny?
Rafał: Transformacja jest bardzo trudna. Bo jednak mięso gości na talerzach ludzi od tysięcy lat. Decyzje jednostki, niestety, mają niewielki wpływ na zmiany systemowe. Dowodzą tego badania. Jednak już większa grupa osób może mieć znaczenie. Im więcej ludzi się zbierze, wywierając presję na system, tym transformacja będzie bardziej prawdopodobna. Bo trzeba przyznać, że tylko na poziomie systemowym coś się może zadziać tak naprawdę. I dzieje się. Parlament Europejski jeszcze niedawno chciał zakazać nadawania mięsnych nazw produktom bezmięsnym, co uderzyłoby bezpośrednio w naszą firmę. Tak się jednak nie stało. Co pokazuje, że jesteśmy w jakimś momencie przemiany.
Igor: Kilka lat wcześniej PE wydał taki zakaz w stosunku do produktów mlecznych, więc zmiana w stosunkowo krótkim czasie jest widoczna. Lubię przyrównywać rynek alternatyw dla mięsa do rynku samochodów elektrycznych, do niedawna uważanych za dziwną nowinkę. Kiedy Elon Musk mówił, że wszyscy będą jeździć elektrykami, nikt mu nie wierzył. Każdy zakładał, że samochody zasilane paliwem nigdy nie znikną z dróg. Dzisiaj widać, jak wygląda sytuacja z paliwem. Wojna w Ukrainie jeszcze bardziej to unaoczniła. I dziś Parlament Europejski mówi, że od 2035 roku będą produkowane tylko samochody elektryczne. Ta zmiana się zadziała momentalnie.
Myślę, że obserwowane już zmiany klimatyczne i to, co się wydarzyło w Ukrainie, przyspieszy też transformację w kwestii żywienia. Już dzisiaj się mówi, że kryzys żywnościowy doprowadzi do tego, że braknie wyrobów rolnych służących do produkcji pasz dla zwierząt, wskutek czego na świecie spadnie spożycie mięsa. Ludzie staną bowiem przed wyborem, czy karmić płodami rolnymi zwierzęta, czy siebie samych. Ze wszystkich tych negatywnych informacji ja wyciągam pozytywy, ciesząc się, że przyspieszy to transformację. Brałem udział w debacie organizowanej przez Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. Eksperci z całego świata mówili, że w 2035 roku rynek roślinnych zamienników będzie stanowił między 10 a 30 proc. całego rynku produktów odzwierzęcych. Gdyby tak się stało, będzie to zmiana, której nie da się już zatrzymać.