Depresja to podstępna choroba, która nas okrada ze zdolności do przeżywania szczęścia zabiera nam dostęp do życiodajnych zasobów, które pozwalają nam na spełnione życie – mówi Marzena Jankowska, trenerka odporności psychicznej, psycholog, wykładowca MBA.

Skąd pojawiło się Twoje zainteresowanie tematem depresji? Czy sama jej doświadczyłaś?

Jestem osobą, która zawodowo zajmuje się pomaganiem innym. Podobnie jak wiele kobiet w naszym kraju, mam rys pozytywistycznej siłaczki. Rys pozytywistyczny u kobiet wynika z tego, że mamy ogromną wiarę w świat i chcemy, by było dobrze, sprawiedliwie, żebyśmy dodatkowo czuły się dobrze. Siłaczka natomiast pojawia się w nas, gdy mamy ciągłą tendencję do brania odpowiedzialności. Jest to często związane z ogromną pracą, również emocjonalną, dlatego że wiele i wielu z nas to istoty wrażliwe. W konsekwencji dbamy o to, żeby wszystkim naokoło było dobrze, ale zapominamy o nas samych.

Mogę powiedzieć o sobie, że na pewno byłam siłaczką przez co najmniej 15 lat. Przez cały ten okres brałam na siebie bardzo dużo, pracowałam ponad swoje siły, stawiałam sobie nierealistyczne cele. Dodatkowo miałam też tendencję do perfekcjonizmu, samokrytyki, doświadczania poczucia winy. Wydawało mi się wtedy, że będę potrafiła sprostać wszystkiemu, ale było to powierzchowne. Jeden z psychologów, którego bardzo cenię, Paweł Fortuna, powiedział kiedyś w jednym ze swoich wykładów, że gdy w życiu zaczynasz funkcjonować od ulgi do ulgi zamiast od radości do radości, to jest to pierwszy niepokojący sygnał. Gdy usłyszałam to zdanie, to był to jeden z momentów uświadamiających mi moją depresję. Patrząc z perspektywy mogę śmiało powiedzieć, że byłam po prostu wytrenowana w niesłuchaniu sygnałów swojego ciała. Za tym zachowaniem krył się też lęk przed byciem dla siebie dobrym, życzliwym, przed słuchaniem siebie. Stał za tym strach przed spadkiem efektywności.

Z czego wynika taka destrukcyjna dla nas postawa?

Od dzieciństwa jesteśmy programowani słowami dorosłych. Przesiąkamy tym, co do nas mówią i zaczynamy mocno wierzyć w ich trudne do spełnienia oczekiwanie. A jest nim to, żeby być dobrym człowiekiem, grzecznym, posłusznym, by się dostosowywać i nie myśleć za bardzo o swoich potrzebach. Właśnie dorośli, często bardzo krytyczni, w okresie dzieciństwa kształtują w nas podstawowe przekonania dotyczące siebie i świata. W dorosłym życiu wpojone nam przez lata schematy są widoczne. Ja zauważam je podczas pracy z klientami w średnim wieku. W pracy terapeutycznej wracamy do przeszłości po to, żeby przyjrzeć się z bliska tym schematom, by poznać ich pochodzenie i zrozumieć, w jaki sposób powodują one wpadanie w różne błędne koła.

W którym momencie zorientowałaś się, że zachorowałaś na depresję i należy tę sprawę potraktować poważnie?

Miałam taki moment tuż przed pandemią, kiedy z grupą moich przyjaciół odbyłam rejs na Wyspy Kanaryjskie. W tym malowniczym miejscu spędziliśmy fantastyczne dwa tygodnie. Było po prostu bajkowo, wręcz nierealistycznie. Gdy wróciłam do domu i poczułam kontrast między tymi dwoma tygodniami a moim codziennym życiem, pomyślałam sobie: „Ja to chyba idę na terapię”. I poszłam, chociaż powinnam była zrobić to zdecydowanie wcześniej; jako specjalista zdrowia psychicznego też powinnam być w terapii. Wybuch pandemii spowodował przerwanie moich spotkań z terapeutą. Pewnego grudniowego dnia, gdy przyjechali członkowie mojej rodziny, zadzwoniłam do psychiatry. Zrobiłam to, ponieważ bardzo cieszyłam się z ich przyjazdu, a jednocześnie miałam ogromne poczucie winy, że nie potrafię zaangażować się w to ich bycie. Był to też moment, w którym poczułam, że już nie mam sił być w tej relacji. Co ciekawe – nie wiem, ile było widać z zewnątrz, natomiast wydaje mi się, że niewiele, co w psychiatrii jest też objawem depresji maskowanej. Gdy w trakcie tego rodzinnego zjazdu pojechałam po bułki do sklepu, bardzo źle się już wtedy czując – okazało się, że nie jestem w stanie prowadzić samochodu i wrócić do domu. Wtedy już jechałam „na rezerwie”. Świadczyło o tym to, że mój system „zawiesił się” – nie potrafiłam połączyć wszystkich mikroczynności w jedną całość. Depresja ma to do siebie, że obnaża to wszystko, co do tej pory nie funkcjonowało, gdy jechaliśmy na tym autopilocie. Siedząc w samochodzie powiedziałem sobie, że jestem w stanie jeszcze w tym momencie sięgnąć po telefon i zrobiłam to natychmiast. Podobnie jak inne osoby z tym samym problemem odwlekałam moją decyzję, natomiast nie miałam wtedy już cienia wątpliwości, że potrzebuję skontaktować się nie tylko z psychologiem, ale też z psychiatrą.

Czyli z pojawieniem się depresji związane są też inne, fizyczne objawy?

Tak, zdecydowanie. Pracując z klientkami widzę, jak często depresji współtowarzyszą schorzenia tarczycy, choroby autoimmunologiczne, hormonalne i inne stricte kobiece choroby. To już mogą być bardzo wyraźne sygnały, które mogą pojawić się w depresji maskowanej. Ten typ depresji objawia się głównie przez ciało.

Jeśli mówimy o objawach, symptomach depresji, to mówimy o pięciu podstawowych poziomach. Pierwszy poziom jest związany z przekonaniami, czyli tym, co jest w świecie naszego umysłu. I tam pojawiają się tego typu przekonania, że ja muszę dać radę, że nie wolno mi obciążać innych. Za tym oczywiście idą emocje, tam jest bardzo dużo wstydu i poczucia winy, obwiniania się o to, że znów nie spełniam oczekiwań swoich i innych.

Mamy określone zadania, które musimy wykonać jako matki, partnerki. Dla osoby chorej na depresję te oczekiwania zaczynają urastać do rozmiarów wyprawy na kilka ośmiotysięczników. U mnie dokładnie tak to wyglądało. Odczuwałam stan pogrążania się w ciemnej mazi mnóstwa oczekiwań niemożliwych w ogóle do spełnienia. Nie sposób mówić o kończeniu na czas projektu czy o macierzyństwie, kiedy człowiek naprawdę ma problem, żeby wstać z łóżka, umyć się, umyć zęby czy prowadzić samochód.

Co może zrobić nasze najbliższe otoczenie, gdy zauważy u domownika, przyjaciela czy znajomego objawy depresji?

U osób chorujących na depresję powinniśmy zwrócić uwagę na świat przekonań, których nie widzimy. Te przekonania możemy rozpoznać po tym, jak osoba formułuje myśli, na przykład: „Nie dam rady” albo wprost przeciwnie: „Muszę dać radę”. Słowo muszę jest tutaj dosyć istotne. Muszę zrobić to czy tamto. Nie, że chcę czy chciałabym, ale muszę. Czasem jest tak, że osoba, która zapadła na depresję, jest już skrajnie wyczerpana i szuka pomocy. Może być też tak, że nie zdaje sobie zupełnie sprawy z tego, że choruje i jeszcze ostatkiem sił próbuje „ciągnąć swój wózek”. Natomiast to są niepokojące zdania pokazujące wewnętrzne ciśnienie albo wręcz wewnętrzne cierpienie tego człowieka. Za tymi przekonaniami idą emocje. To może być wręcz poczucie letargu, apatii, beznadziejności, wstyd i poczucie winy. Dodatkowo pojawia się tu też często bezradność. Z jednej strony ja się obciążam tymi oczekiwaniami, a z drugiej strony już widzę, że nie daję rady, nie potrafię tym oczekiwaniom sprostać. U mężczyzn dodatkowo pojawiają się przekonania, że przecież nie będę obciążał mojej partnerki, muszę być mężczyzną, muszę zachować twarz przed rodziną. Bo słabość jest niemęska. W kontekście Dnia Zapobiegania Samobójstwom, który miał miejsce we wrześniu, warto sobie uświadomić, że w Polsce codziennie 15 osób odbiera sobie życie, z czego 12 osób to mężczyźni, trzy to kobiety, w tym jedno dziecko. Okazuje się, że kobieta jednak zdecydowanie częściej i szybciej sięgnie po pomoc niż mężczyzna, który ma zakodowane, że nie wolno mu być słabym i że chłopcy nie płaczą.

Jak najszybciej rozpoznać depresję w kontekście biologicznym?

Warto zwrócić uwagę na problemy ze snem. Zaburzony cykl dobowy powoduje wiele kolejnych problemów – bo jak nie dosypiamy, to wiadomo, że zdrowemu człowiekowi jest trudniej, a co dopiero takiemu, który jest w depresji. Poranki stają się trudne, znacznie trudniejsze od strony emocjonalnej i napędowej. Pojawienie się depresji łatwo też zaobserwować po utracie masy ciała albo po nabraniu kilogramów. To mogą być też wszelkiego rodzaju bóle, których możemy w ogóle nie łączyć z naszym życiem psychicznym, na przykład bóle głowy, napięciowe bóle głowy. To mogą być – zwłaszcza w depresji maskowanej – bóle nerwów obwodowych, nerwów twarzowych. Te zamrożone emocje powodują spięcia w naszym ciele. I oczywiście zmęczenie, przerażające zmęczenie. To było chyba dla mnie najtrudniejsze, że robię wszystko jak należy, a to moje ciało nadal nie odpowiada.

A co zmieniło się w Twoim życiu, odkąd musiałaś zmierzyć się z depresją?

Dziś po tym, jak musiałam pochylić się nad swoją chorobą zauważam to, co dobrego wydarzyło się w jej wyniku. Depresja jest często odpowiedzią na to, że nie żyjemy wedle swoich wartości, tylko wedle tego, co przejęliśmy z otoczenia. Pojawia się, gdy przeżywamy życie nie swoje, tylko jakieś wyimaginowane życie osoby z telewizji albo z mediów społecznościowych. Depresja to wołanie o drogę do wewnątrz w świecie, w którym mocno żyjemy dla świata zewnętrznego, materialnego. Tyle mówi się, że trzeba dawać z siebie wszystko, być kochanym i zdyscyplinowanym, że trzeba być najlepszą wersją siebie. A gdzie jest ta podróż do wnętrza? Nie ma jej, w świecie „zwycięzców” nie ma zatrzymywania się, nie ma zadawania sobie pytania kim jestem, czego tak naprawdę pragnę dla siebie. I w to miejsce „pustki duchowej” depresja wkrada się niepostrzeżenie, nieprzypadkowo przez wiele osób zajmujących się tym tematem bywa nazywana chorobą duszy. Moja choroba pokazała mi, że muszę się zatrzymać. A to z kolei przyniosło też refleksję, że mogę funkcjonować lepiej, mogę być zdrowsza niż kiedyś, tylko muszę mądrzej dysponować energią, która jest bardzo ważnym zasobem. Ważne byśmy pamiętali, że depresja to podstępna choroba, która nas okrada ze zdolności do przeżywania szczęścia – zabiera nam dostęp do życiodajnych zasobów, które pozwalają nam na spełnione życie.