Natura to najlepsza nauczycielka dobrostanu

Paulina Patro, prowadzi szkolenia i webinary związane z tematyką dobrostanu w miejscu pracy, tworzy programy well-beingowe dla indywidualnych osób i firm. Mówi o sobie ambasadorka dobrostanu i trener spokoju.
Paulino, skąd pojawiło się u Ciebie zainteresowanie tematem dobrostanu?
Myślę, że zajęłam się dobrostanem głównie dzięki temu, że w końcu zajęłam się sobą. W 2018 roku nagle przestałam chodzić. Wcześniej pojawiły się już symptomy ostrzegawcze, które lekceważyłam lub owszem, zajmowałam się sobą i swoim ciałem, ale bardzo krótkofalowo, po czym ponownie wracałam do swoich starych schematów. Przestałam chodzić z powodu problemów z kręgosłupem. W czasie, gdy to się stało, byłam u mojej przyjaciółki i zamierzałam wyjść z domu, żeby spędzić z córką wieczór andrzejkowy. Gdy zeszłam po schodach na dół poczułam nagle, że muszę się położyć, bo nie jestem w stanie ruszać nogami. Jak już się położyłam okazało się, że ze względu na mój stan zdrowia jestem skazana na to, by przeleżeć 3 tygodnie. Gdy następnego dnia przetransportowano mnie do szpitala dowiedziałam się, że czeka mnie operacja – zdecydowałam się poczekać na nią trzy dni w domu. Najbardziej uciążliwe były dla mnie wtedy kwestie higieny osobistej, toalety. W sytuacji, w której się znalazłam, potrzebowałam kogoś do pomocy, ponieważ nie byłam zdolna do samodzielnego funkcjonowania.
Jakie przemyślenia miałaś wtedy, gdy doszło do tej skrajnej sytuacji?
Czas, w którym nie byłam w stanie się ruszać i gdy czekając na operację godzinami leżałam nieruchomo, był dla mnie czasem głębokich przemyśleń. Uzmysłowiłam sobie wtedy, że już kilka miesięcy wcześniej przytrafiła mi się podobna sytuacja. Niestety, jednak nie potraktowałam tego znaku ostrzegawczego poważnie i powróciłam do swojego dawnego schematu. Nie będę kryć, że jestem byłą pracoholiczką. Dużo czasu mi zajęło, żeby przyznać się do tego przed samą sobą. Okazuje się, że właśnie to stanięcie w prawdzie ze swoimi słabościami bywa dla nas najtrudniejsze. Przez długi czas żyłam w przeświadczeniu, że pięciogodzinny sen to powód do dumy. Na własne życzenie więc doprowadziłam się do skrajnego wycieńczenia. Zanim dostałam się do specjalisty z moim problemem z kręgosłupem miałam czas, by wiele sobie przemyśleć. Zrozumiałam wtedy, że w sytuacji, w której się znalazłam, najważniejsza jest radykalna zmiana zachowania. Wiedziałam, że jeżeli nic nie zmienię, to znów doprowadzę się do podobnej, bardzo trudnej i brzemiennej w skutki sytuacji zdrowotnej.
Co było wtedy dla Ciebie najtrudniejsze?
Towarzyszył mi wielki ból fizyczny, natomiast to, co było dla mnie najbardziej dotkliwe, to zaangażowanie innych osób z mojego najbliższego otoczenia w pomaganie mi.
Można powiedzieć, że mój problem zniewolił ich, a ja przez jakiś czas byłam na nich w pełni zdana. Jako osoba o silnej autonomii przyznam, że nie czułam się z tym komfortowo.
Gdy zauważyłam, jak bardzo ta cała sytuacja zmartwiła moją najbliższą rodzinę i przyjaciół, dotarło do mnie, że to, co się wydarzyło, nie wywarło negatywnego wpływu tylko na mnie. Tak naprawdę częścią mojego zdrowotnego kryzysu stały się też inne, ważne dla mnie osoby. Dość przerażającą obserwacją było dla mnie to, że gdyby moja wtedy pięcioletnia córka się zakrztusiła obok mnie, to ja nie byłam w stanie jej pomóc.
Czy był to dla Ciebie moment metamorfozy wewnętrznej, podczas którego zdecydowałaś się zadbać o siebie?
Tak, zdecydowanie był to dla mnie moment przełomowy. Zapisałam sobie wtedy w specjalnym notesie moją przysięgę, opisując to, jak się wtedy czułam. Zależało mi, by uchwycić nie tylko sam ból, ale także właśnie kwestię duchową i psychiczną. Zadbałam o to, by mieć to, co napiszę pod ręką i by móc wracać do tego w momencie, kiedy wieczorem będzie już późno, a ja będę chciała dalej pracować i zabierać się do pisania kolejnego maila. Gdy ciągnęło mnie do powielania starego schematu, czytałam moje zapiski i dziękowałam też w duchu temu, że wydarzyło się coś, co stało się moim ważnym, czerwonym światłem.
Czy w obliczu tej sytuacji zastanawiałaś się, skąd wzięła się w Tobie tendencja do zaniedbywania swoich potrzeb i wpadania w chorobliwe zaangażowanie w pracę?
Podobnie jak wiele osób z mojego pokolenia, byłam wychowana w przekonaniu, że spacer to bezproduktywne tracenie czasu. Pamiętam, że jako dziecko byłam dwa razy na spacerze z rodzicami, bo cały czas był po prostu kult pracy. Jako naród, przyglądając się poziomowi życia na Zachodzie, mieliśmy głębokie poczucie, że musimy nadrobić stracony czas, pracować ciężko, bez zwracania uwagi na inne rzeczy i to zatracanie się w pracy jest gdzieś głęboko w nas.
A czy wobec tego możemy mówić o szerzącej się pandemii zaniedbania, pracoholizmu i wypalenia zawodowego?
Kiedyś było tak, że wypalenie zawodowe dotykało ludzi, którzy mają zawody pomocowe – lekarzy, nauczycieli, ratowników, natomiast obecnie mówi się już od kilku lat, że wypalenie zawodowe dotyka każdego. Obecne wyniki badań mówią o tym, że na wypalenie najbardziej podatne jest „pokolenie Z”, czyli osoby urodzone po roku 1995. Jest to zaskakujące, bo na pierwszy rzut oka może nam się wydawać, że młode osoby mają najwięcej energii. I jak myślimy o dziecku, to właśnie jak o skaczącym, uśmiechniętym, energicznym młodym człowieku, wiecznie gdzieś tańczącym na imprezie, które po pracy nadal ma czas i siłę na rozrywkę. Można zadać sobie pytanie, czy jedynie te najmłodsze, obecnie już pracujące pokolenia są mniej odporne na trudne warunki pracy? Nie jest to prawdą, wypalenie dotyka też starszych pokoleń, natomiast „pokolenie Z” należy do tych, które wyraźnie komunikują to, jak się czują, nie zachowują problemów tylko dla siebie i są bardziej skłonne, by zwrócić się o pomoc do psychologa. Nie zmienia to jednak faktu, że osoby z tej grupy są bardziej podatne na wypalenie. Wynika to z sytuacji, że młode pokolenia najmocniej połączone są z technologią. Ich świat dzieli się na online i offline. Jeśli chodzi o stawianie granic w pracy, to Millenialsi świetnie sobie z tym radzą, natomiast potem za mało odpoczywają. Cały czas są w telefonie, cały czas się pobudzają i bodźcują, trudno jest im zupełnie odciąć się od telefonu komórkowego. Nie są blisko ze sobą, nie rozmawiają, nie słyszą tonu głosu.
Ich połączenie z innym człowiekiem opiera się często na czatach, na WhatsAppie, na wymianie tekstowej. Taki styl działania bardzo mocno oddala nas od dobrostanu. Osoby, które doświadczają wypalenia zawodowego, to często osoby, które mają bardzo zachwiane poczucie własnej wartości. I to jest też prawda o mnie – pracowałam po to, żeby udowodnić światu i sobie, że zasługuję na tę uwagę.
A co może nas zaalarmować o tym, że zbliżamy się do wypalenia zawodowego?
Niestety, bardzo często ludzie nie dostrzegają nadejścia tego momentu. Dzieje się tak dlatego, że nie znajdujemy w swoich napiętych grafikach czasu na refleksję. Aby do niej mogło dojść, potrzebny jest czas, spokojna głowa i przestrzeń na przyjrzenie się minionemu dniu. Chwila zarezerwowana w ciągu dnia na retrospekcję jest ważna, ponieważ pozwala nam podsumować dzień i wychwycić niepokojące sygnały. Wtedy możemy zauważyć choćby to, że kiedyś praca sprawiała nam przyjemność, a teraz niekoniecznie. Możemy wychwycić, że choć pozornie nic wielkiego się nie zmieniło i robimy te same rzeczy w pracy, ale już nie czerpiemy z tego satysfakcji. To, co w takich sesjach autorefleksji może wyjść i co bezpośrednio jest powiązane z wypaleniem zawodowym, to przepracowanie, zmęczenie, brak energii, gorsze kontakty z tymi samymi ludźmi. Osoby wypalone zawodowo cechuje mniejsza chęć współpracy. Gdy jesteśmy o krok od wypalenia, bardziej cynicznie patrzymy na ludzi, nie mamy takiej życzliwości dla nich, nie obchodzą nas inni, ich sprawy. Zjawisko to nazywa się depersonalizacją. Dodatkowo pojawia się też emocjonalne wyczerpanie, brak energii, uczucie takiej pustki, niechęci. Oprócz tego może być wyjątkowo przykre doświadczenie utraty poczucia własnej wartości, efektywności, sprawczości. Osoba wypalona zawodowo nie potrafi już dostrzec sensu w tym, co robi. Do innych symptomów należy też sabotowanie swoich kompetencji. Nie wolno nam pominąć symptomów somatycznych odczuwalnych w ciele. Do najbardziej powszechnych przykładów należą tu: częsty ból głowy, ból brzucha, napięcia mięśniowe, zaburzenia snu (albo nie możemy zasnąć, albo w trakcie snu się wybudzamy, albo przedwcześnie się wybudzamy).
A co można zrobić, by przeciwdziałać wypaleniu?
Ważne jest, by zaczynać powoli wprowadzać zmianę w zachowaniu. Ja na przykład zaczęłam zmianę w swoim życiu od ścielenia łóżka każdego ranka. Było to niezwykle trudne i wymagało wielkiej uwagi, ale naprawdę od tego się zaczęło. Potem zaczęłam mieć świadomą minutę dla siebie, czyli zastanawiałam się, jak się czuję, czy dziś wydarzyło się coś, co było dla mnie miłe. Zaprosiłam wtedy do mojego życia pozytywny dialog wewnętrzny (którego nie powinniśmy mylić z wewnętrznym krytykiem). Co pozwala nam chronić się przed wpadaniem w takie choroby, jak pracoholizm? Niewątpliwie pomaga tu praca z ciałem. I nie chodzi tu o to, żeby pójść na siłownię i kupować jakiś nowy sprzęt, buty, torbę, tylko warto zacząć od prostych rzeczy, które nie wymagają żadnego sprzętu, czyli od spaceru. Ja początkowo miałam zalecenie, by codziennie spacerować 20 minut i zupełnie nie potrafiłam znaleźć na to czasu. A potem, ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że znajduję godzinę.
Warto zatem uwierzyć, że małymi krokami jesteśmy w stanie wprowadzić dobre zmiany w nasz styl życia?
Gdy coś zmieniamy, w naszym umyśle tworzy się nowa ścieżka i nowe połączenia. Gdy już wprowadzimy tę zmianę, warto pochwalić samego siebie, docenić, że udało nam się zrobić dla siebie coś dobrego. Ja zaczęłam od ścielenia łóżka, potem od tej minuty na refleksję, następnie pojawiły się spacery i nagle się okazało się, że mam w nawyku zajmowanie się sobą, dbanie o siebie i pozwalam sobie na odpoczynek. Od dziecka czuję się bardzo związana z roślinami. To jest taki obszar, z którym ja jestem bardzo mocno związana i nas, ludzi, bardzo wspiera. Okazuje się, że fraktale, czyli małe, powtarzające się elementy, które obserwujemy na roślinach, bardzo uspokajająco wpływają na nasz umysł. W mieście, wśród szkła i betonu, nasze oczy widzą pełno nieregularnych kształtów, głośne dźwięki ulicy obciążają nasz układ nerwowy i mogą na dłuższą metę budzić w nas niepokój. Natomiast gdy jesteśmy w lesie, to słyszymy śpiew ptaków, a one śpiewają tylko wtedy, kiedy same też są w swoim dobrostanie – milkną w momencie, gdy zbliża się zagrożenie. Odkąd wprowadziłam zmianę, o której wspominałam – przeżywam świadomie każdy dzień i żyję bardziej w zgodzie z naturą i ze sobą. Tego typu zmian gorąco życzę wszystkim Czytelnikom „Natury”. Życia w dobrostanie można się nauczyć, trzeba tylko chcieć zacząć i dać sobie czas na to, by nowe, pozytywne zachowanie na stałe zagościło w naszym życiu.