Nie trzeba spędzać godzin na szperaniu w second handach, nie trzeba być „kolorowym ptakiem” chcącym się wyróżniać ani nie trzeba z wypiekami na twarzy śledzić modowych trendów, by umieć stylowo ubrać się w duchu zero waste. O tym, jak zacząć przygodę z ubraniami z drugiego obiegu opowiada Joanna Wierzbowska, miłośniczka mody z drugiej ręki, prowadząca profil @wolzwinska na Instagramie.

Czy duża szafa może iść w parze z ideą zero waste?

Joanna Wierzbowska: Wygląda na to, że tak, bo jestem tego bardzo dobrym przykładem. Kocham modę, codziennie zaglądam na Instagram, Pinterest i oczywiście na Vinted i codziennie znajduję coś, co natychmiast pragnę mieć (śmiech). Jednak właśnie idea slow fashion i założenie o obiegu zamkniętym mojej szafy pozwala mi prowadzić nieustającą wymianę rzeczy. Zasada jest prosta – jeśli coś kupuję, to też coś sprzedaję. To pozwala oszczędzić pieniądze w moim budżecie i … nerwy mojego męża (śmiech). On nie rozumie tej fiksacji na punkcie ciuchów, ale jednocześnie widzi, że moja garderoba ewoluuje, a z kurierami jestem już na ty, więc jest ciągły ruch w tym interesie.

Jak wygląda ta modowa cyrkulacja? To zawsze rzeczy z drugiej ręki?

W dużej mierze tak. Mam to od dawna – kiedyś polowałam na cudeńka z Allegro, teraz przeniosłam się na Vinted. To nie jest tak, że codziennie przeklikuję się przez dziesiątki tysięcy zdjęć. Myślę, że jako pasjonatce mody jest mi łatwiej – wiem, co chcę znaleźć, mam założone filtry, obserwuję rzeczy konkretnych, dość niszowych marek, których nie szuka wiele osób. W ten sposób udało mi się kupić naprawdę mnóstwo świetnych ubrań i dodatków za ułamek ich pierwotnej ceny. Co więcej, zawsze się targuję i gorąco zachęcam, by to robić, bo bardzo często udaje mi się jeszcze zbić i tak atrakcyjną cenę.

A sprzedajesz, by zarobić?

Nie i przyznam, że nie znam takich osób, które z Vinted mają źródło utrzymania, choć słyszałam o łowcach okazji z second handów, którzy stacjonarnie wyszukują rzeczy znanych marek, by potem sprzedawać je za wyższą cenę w internecie. Mnie się kiedyś udało sprzedać jedną rzecz drożej niż ją kupiłam, ale to była jednorazowa sytuacja.

Chodzisz do stacjonarnych second handów?

Nie, ponieważ uważam, że to bardzo czasochłonne zajęcie. Ja mam pracę na etacie i rodzinę, a jestem zdania, podobnie jak wiele innych osób, że znalezienie perełki wśród sterty ciuchów wymaga wiele czasu. Oprócz wspomnianej aplikacji do wymiany ubrań, gorąco polecam też modowe grupy na Facebooku, gdzie również bez wychodzenia z domu można kupić bardzo fajne rzeczy w bardzo fajnych cenach.

To, co wiele osób zraża do zakupów w aplikacji Vinted, to brak możliwości zwrotu. Myślą: a co, jeśli dana rzecz nie będzie na mnie dobra?

To prawda, to jest wyzwanie. Tak jak wspomniałam – ja używam filtrów, szukam ulubionych, konkretnych marek, których rozmiarówki znam. W razie niepowodzenia sprzedaję dalej. Dobrą opcją jest też wymiana lub prezent dla przyjaciółki czy siostry, na którą takie przestrzelone ubranie będzie pasować.

Zarówno w stacjonarnych second handach, jak i w tych internetowych można niekiedy znaleźć perełki z metkami marek z wysokiej półki. Ale mogą też zdarzać się podróbki. W internecie chyba jeszcze trudniej sprawdzić, czy dany produkt naprawdę pochodzi od projektanta, czy może jednak jest z bazarku?

Niestety, sama się kiedyś nacięłam, ale to było wiele lat temu, na Allegro. Torebka, która do mnie przyszła na pewno nie była tym samym modelem, który został sfotografowany na potrzeby aukcji. Miałam pewne problemy ze zwrotem, ale ostatecznie się udało.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Twojej szafy – wspomniałaś, że gdy coś kupujesz, to też coś sprzedajesz. Czy żałowałaś kiedyś którejś sprzedanej rzeczy? Na przykład myśląc, że ta spódnica, której nie masz już od dwóch miesięcy, idealnie pasowałaby do golfu, który kupiłaś dzisiaj.

Nigdy tak nie miałam, nie ma żałoby po sprzedanych ciuchach! (śmiech). Ja się modą bawię, więc nie wyobrażam sobie, żeby rozpaczać czy rozpamiętywać cokolwiek do ubrania. Mam też dobrą zasadę, którą ogólnie polecam wprowadzić w życie: przeleżany rok w szafie – to na sprzedaż. Jeśli przez 365 dni nie założyłam jakiejś rzeczy, to zdecydowanie powinna ona trafić do kogoś, kto odnajdzie w niej jej potencjał.

Jest jeszcze jeden powód, dość prozaiczny, tego ciągłego ruchu w mojej szafie – ja się też szybko nudzę. Lubię ubrania charakterystyczne, z pazurem, które ciekawie urozmaicają moją kapsułową kolekcję bazowych ubrań. Mam tę ponadczasową bazę rzeczy, które nie wychodzą z mody. Ich nie sprzedaję, a jedynie dobudowuję dodatki. I gdy kupię sobie coś wyrazistego, np. z geometrycznym printem, to taką rzecz najczęściej zakładam kilka razy, a potem idzie ona dalej.

Ta baza to też ubrania z drugiego obiegu?

Częściowo tak. Ja bardzo lubię niszowe polskie marki, słynące z dobrej jakości. W Łodzi mamy np. BloomWear, czyli krótkie linie świetnych ubrań założycielki Bloom Boutique. Gdybym miała wymienić ulubione marki, to na pewno na czele byłyby to właśnie BloomWear, Wiola Ry, Acephala, Confashion czy Marita Bobko. Bardzo podobają mi się też ubrania Lovlisilk i Minou Cashmere, ale to są naprawdę drogie rzeczy, więc tu często muszę odpuścić. Zdarzało się też, że pytałam po prostu o rabat w prywatnej wiadomości na Instagramie – to też niekiedy działa (śmiech).

Wyłania się z tego obraz e-fashionistki. Robisz jeszcze zakupy w sklepach stacjonarnych?

Lubię zajrzeć do swoich dwóch ulubionych concept store’ów w Łodzi, ale jeśli pytanie dotyczyło sieciówek, to praktycznie z nich zrezygnowałam. Z jednej strony to wygoda robienia zakupów online. Jednak przede wszystkim mam za dużą wiedzę o tzw. fast fashion, które prowadzą marki z głównego nurtu. Bardzo szkodliwa dla środowiska produkcja, fatalne warunki pracy w fabrykach, transport przez pół świata, no i jakość pozostawiająca wiele do życzenia – to główne czynniki, dla których zrezygnowałam z sieciówek. Miałam też niezbyt dobre doświadczenia z obsługą – jedną z ostatnich rzeczy, które kupowałam stacjonarnie, był kostium kąpielowy. Wzięłam do przymierzalni, założyłam, przyszła pani ekspedientka i zaczęła głosić peany na mój widok. Wychyliła się z drugiej przymierzalni obca kobieta i widząc mnie w tym ekstrawaganckim kostiumie z dezaprobatą pokiwała głową, bym przypadkiem go nie kupowała… Muszę zastanowić się, jak kupować i trafiać z fasonem w kostiumy kąpielowe w sieci!

Rozmawiała Agnieszka Tomczyk